Podcast #059 – O co tyle krzyku cz.5 – język

Mówi się, że język jest żywy, ponieważ ewoluuje i przystosowuje się do potrzeb dzisiejszego świata. Aktualnie istnieją słowa określające między innymi przedmioty czy zawody, których nie było jeszcze sto lat temu. Idąc też w drugą stronę, aktualnie niektóre słowa, które były używane dawniej wyszły z obiegu. Nikogo niespecjalnie to dziwi, aczkolwiek jedna sprawa językowa wywołuje od jakiegoś czasu niemałe oburzenie. Są nim feminatywy, czyli żeńskie odpowiedniki zawodów. O ile nikogo nie dziwi, że mówi się pielęgniarz i pielęgniarka, tak na przykład prezes i prezeska wzbudzają kontrowersje. Wielu przeciwników uważa to za odbierające powagę danym profesjom albo za współczesny wymysł kaleczący język polski. Oba argumenty są nietrafione. 

Po pierwsze, warto zauważyć, że żeńskie odpowiedniki zawodów przychodzą ludziom naturalnie, jeśli mowa o stanowiskach, które nie są prestiżowe, albo są związane z czynnościami typowo kobiecymi, jak na przykład nauczycielka, pielęgniarka, opiekunka, sprzątaczka. Natomiast w momencie, gdy dochodzi do stanowisk prestiżowych ludzie czują bunt. Ciekawym przykładem jest chociażby profesorka albo jak niektórzy mówią, profesora. Podobnie jak nauczycielka, taka osoba zajmuje się edukacją innych, jednakże tytuł profesorski łączy się już z prestiżem, pozycją w świecie naukowym, jest czymś wyróżniającym. Co więcej, jest to coś, co jeszcze nie tak dawno było niedostępne dla kobiet, więc nie dziwne, że pierwotnie zawód był rodzaju męskiego. Jednakże w tym samym momencie, zawody typowo kobiece mają swoje męskie odpowiedniki i nikt się temu nie buntuje, na przykład mówiąc o pielęgniarzu. Niektórzy wskazują, że przecież zamiast feminatywów można używać słowa “pani”, które poprzedzałoby nazwę zawodu jak chociażby pani prezes, zamiast prezeska. Jednocześnie nikt nie robi tego w drugą stronę mówiąc pan pielęgniarka czy pan opiekunka. Więc dlaczego oczekuje się takiej formy zamiast feminatywów? Tu można przejść do drugiego argumentu jakim jest historia języka polskiego.

Jak się okazuje, feminatywy to nie jest wymysł współczesny. Feminatywy można znaleźć chociażby w przedwojennej prasie czy plakatach z tamtych czasów. Znany jest na przykład protest czytelników z 1904 roku, kiedy “Poradnik językowy” zaczął próbować używać męskich form jak na przykład doktor zamiast doktorka. W starych publikacjach czy prasach można znaleźć użycie takich słów jak magistra, posłanka, pilotka, powstanka, psycholożka, profesorka, prawniczka itp. Jak widać są to feminatywy nie tylko od zawodów mniej prestiżowych, ale wręcz odwrotnie! Jednakże w czasach PRL-u zaczęto uważać, że powinno się stosować męską formę, bo brzmi to szlachetniej, poważniej i będzie to nobilitacja dla kobiet na tych stanowiskach. Wszak to nie pierwszy raz, gdy uważa się coś męskiego za lepszego, co jest całkowicie niesłusznie. Warto zwrócić uwagę na podwójne standardy, które są wobec kobiet a mężczyzn. Mężczyzna zarabia pieniądze, pieniądze odkłada i wydaje na swoje przyjemności, kobieta częściej, tak jak dzieci ma pieniążki. Matka, która całymi dniami jest w domu z dziećmi i się nimi zajmuje, jest po prostu matką, która siedzi w domu (pomijając kwestię, że z dziećmi to raczej nie da się wysiedzieć), natomiast mężczyzna, jeśli zostanie w domu, choć na kilka dni, to się nimi zajmuje, nie siedzi. Jest również wspaniałym, rzadkim gatunkiem, którego powinno się całować po nogach za to, że chce się zająć swoimi dziećmi…

Ciekawą kwestią językową jest również wykorzystywanie nazw genitaliów. Jeśli ktoś powie o kimś, że ma jaja, albo jest to kawał chuja, to oznacza, że ktoś jest twardy, może nawet czasem i chamski, ale nieugięty. Z kolei, jeśli ktoś powie o kimś, że jest cipą, to oznacza słabego, wątłego, niemęskiego i nieporadnego. Jest to o tyle ciekawe, że jak zwróciła uwagę kiedyś aktorka Betty White “Dlaczego ludzie mówią mieć jaja? Przecież jaja są wrażliwe. Jeśli chcesz być twardy miej waginę. Ona znosi prawdziwy łomot” i coś w tym jest. Wszak srom znosi poród, znosi seks, częste badania ginekologiczne, które nie należą do przyjemności. Swoją drogą słowa określające penis mają wiele zastosowań w mowie codziennej, bo oprócz swojego oryginalnego znaczenia, w zależności od sytuacji bywają opisem czegoś wrednego, na przykład: “Nie powiedział mi o tym, ale z niego kutas!”, czy też określeniem ilości i co ciekawe może jednocześnie oznaczać bardzo dużo jak i nic: “No i chuj z tego wyszedł”, albo: “Tam, w chuj daleko”.

Mówiąc o języku warto również wspomnieć o tym w jaki sposób niektórzy odnoszą się do kobiet, a mianowicie uprzedmiotawiające je. Czasami, zwłaszcza wśród lekarzy starej daty można usłyszeć komentarze wobec pacjentki: “Niech się rozbierze. Niech się położy. Niech rozłoży nogi” itp. Jednakże to co jest prawdziwym problemem, żeby nie rzec plagą, są określenia uprzedmiotawiające o charakterze erotycznym. Mówienie o swojej kobiecie “moja dupa”, krzyczenie “hej niunia/ laseczka” za idącą po chodniku dziewczyną są czymś powszechnym. Niestety wiele osób, w tym głównie mężczyzn, nie widzi w tym nic złego, co więcej, uznają, że są to komplementy, co większość kobiet za takie nie odbiera. Zazwyczaj zamiast dumy czy przyjemnego uczucia, jakie wiąże się z otrzymywaniem komplementów, kobiety po takich słowach czują częściej złość, zniesmaczenie, zażenowanie, a także strach, zwłaszcza jeśli są same i robi się ciemno. Często boją się odpowiedzieć jakkolwiek na zaczepkę dając do zrozumienia, że im się to nie podoba, gdyż może to wywołać agresję u “komplementującego” lub prowadzić do niechcianej konfrontacji. 

Feministki starają się zmienić powyższe problemy starając się po pierwsze używać i promować feminatywy, a po drugie edukując innych. Edukacja, jeśli chodzi o język jest powiązana z edukacją seksualną, zwłaszcza tematem świadomej zgody, o której wcześniej było mówione. Starają się reagować na seksistowskie zachowania i uświadamiają, że nie powinno to być tolerowane przez społeczeństwo, a kobiety mają prawo powiedzieć, że im się to nie podoba i ich decyzja powinna być uszanowana.

Źródła: