Podcast #061

Podcast #061 Mama po raz 2

Powroty, powroty, powroty! Dzisiejszy odcinek będzie trochę streszczeniem tego co u mnie się zmieniło od kiedy słyszeliśmy się po raz ostatni. Za to w kolejnym opowiem wam o moim nowym projekcie na który bardzo się cieszę, ale nie wyprzedzajmy faktów!

Witajcie, dawno mnie tu nie było! Praktycznie rok. Był to okres, kiedy wiele zmieniło się w moim życiu. Mój ostatni odcinek podcastu dotyczył poronienia i jak nietrudno zgadnąć właśnie to spotkało mnie i mojego męża. Chciałam początkowo powiedzieć mnie, ale nie mogę zapomnieć, że ta strata dotknęła również jego, choć jak sam przyznaje, w mniejszym stopniu. 

Była to upragniona i wyczekiwana ciąża, więc jej strata, mimo, że na wczesnym etapie, bardzo mnie dotknęła. Potrzebowałam czasu by otrząsnąć się z tego wszystkiego. Ku naszej radości dosyć szybko udało nam się zobaczyć ponownie dwie kreski na teście. Nie będzie to chyba zaskoczeniem jeśli powiem, że przez niemal pierwszy trymestr bałam się powtórki z historii. Na szczęście wszystko zakończyło się happy endem. I w sumie o tym będzie dzisiejszy odcinek – o tym jak się zmieniło moje życie i podejście przy kolejnej ciąży i dziecku.

Tak jak wspomniałam bałam się, że kolejna ciąża skończy się poronieniem, mimo iż nie było ku temu żadnych przesłanek. Pech chciał, że po prostu trafiłam do grupy około ¼ ciąż, które są ronione. Dlatego postanowiłam zrobić testy genetyczne, by mieć święty spokój (chociaż one i tak nie są gwarantem 100% urodzenia zdrowego dziecka, gdyż sam poród może przynieść komplikacje) i uważam, że to były świetnie wydane pieniądze. Nie będę robiła tu żadnej reklamy, ale dla osób zainteresowanych, na rynku jest kilka badań tego typu. Najbardziej popularne są NIFTY i SANCO. Nie powiem, które ja miałam, jeśli ktoś bardzo chce wiedzieć może do mnie napisać. Ogółem po dosyć sporym researchu można podsumować, że oba testy nie różnią się jakoś bardzo jeśli chodzi o szczegółowość. Różnice polegają głównie na 3 rzeczach:

  1. Cena. Nifty jest droższe o kilka stówek.
  2. Czas oczekiwania na wyniki.  Próbki z NIFTY są wysyłane za granicę, SANCO nie, stąd różnica kilku dni.
  3. Przygotowanie. Do badania NIFTY wystarczy tylko pobrana krew, przy SANCO wymagają jeszcze aktualnego badania usg z opisem (najlepiej z usg 1 trymestru), które jest załączane do analizy. 

Tak więc różnica jest stosunkowo niewielka, ale ogółem według mnie warto zrobić jedno z nich. Na koniec otrzymuje się opis wyniku mówiący o prawdopodobieństwie danych chorób/ wykrycia nieprawidłowości, można także dowiedzieć się o płci dziecka. W pierwszej ciąży robiłam tylko test PAPa, który wykrywa tylko 3 choroby. Na tamten czas było to dla mnie wystarczające tym bardziej, że otrzymałam skierowanie na bezpłatne badanie (miałam w abonamencie mojego ubezpieczenia), a dla dwójki studentów bez pełnoetatowej pracy wydanie 2 tysięcy było sporym wydatkiem. Ogółem badanie PAPa jest finansowane przez NFZ jeśli w naszej rodzinie były przypadki chorób genetycznych. Najlepiej podpytać się o to swojego lekarza. 

Swoją drogą lekarz to jest kolejny punkt warty wspomnienia. Pierwszą ciąże prowadziłam u lekarki, która miała raczej stare poglądy (usg nie na każdej wizycie, bo nie można robić za często, czy też robiła mi wykłady na temat wagi, mimo iż była w normie), ale chodziłam do niej bo bałam się, że w międzyczasie wygaśnie mi ubezpieczenie, a ona przyjmowała też na NFZ, a mnie zależało na ciągłości. Z perspektywy czasu wiem, że trzeba było ją zmienić mimo wszystko, ale czasu nie cofnę. Dlatego też przy kolejnej ciąży zależało mi na dobrym specjaliście i faktycznie trafiłam na taką osobę. Moja lekarka była miła, pełna sympatii, wiedzy i empatii. Kiedy trafiłam do niej po poronieniu pierwsze co zrobiła to zapytała się mnie jak się czuję psychicznie i przypominała, że to nie była w żadnym stopniu moja wina. Dawno nie spotkałam się z takim empatycznym podejściem, zwłaszcza w tak trudnej dla mnie chwili. Na każdej wizycie robiła mi szereg badań, w tym usg i nawet pokazywała co się dzieje, a nie tylko dla siebie. To była miła odmiana. 

Będąc pod dobrą opieką, mając dobre wyniki i doświadczenie mogę zdecydowanie powiedzieć, że ciąża była dla mnie spokojnym okresem. Nie bałam się, ani nie stresowałam się tak jak przy pierwszej. Wiedziałam już z czym się to je, czego mogę się spodziewać, jak reagować itp. Miłą odmianą było też brak nudności (nie licząc jelitówki, która tak mną sponiewierała, że musiałam pójść do szpitala. Swoją drogą miło, że po triagu kazali czekać mi ponad 4h na przyjęcie, gdzie ja ledwo byłam w stanie stać czy siedzieć). Ogółem do wszystkiego podchodziłam ze spokojem i dystansem. Może też dlatego, że byłam w innym etapie życia, otoczona rodziną, mając stabilną pracę i finanse. I mimo, że na pokładzie jeszcze miałam przedszkolaka do zajmowania się, było mi dużo łatwiej. 

Właśnie warto też wspomnieć o starszym dziecku i przygotowaniu go. Uważam, że odwaliliśmy z mężem kawał dobrej roboty, bo na długo zanim zaszłam w ciąże przygotowywaliśmy naszego syna na rodzeństwo. Rozmawialiśmy z nim, czytaliśmy mu różne książki, angażowaliśmy w przygotowania np. kupowanie rzeczy (ale go też nie zmuszaliśmy) i cały czas zapewnialiśmy go o naszej miłości. Dzięki temu starszy jest wspaniałym starszym bratem. Pomaga nam, dba o małego i okazuje mu dużo czułości. Swoją drogą jakby ktoś szukał książek o rodzeństwie to tutaj znajdziecie mój wpis porównujący kilka książek dostępnych na rynku. 

To czego najbardziej bałam się przy ciąży to był poród. Pierwszy był ciężki, długi i traumatyczny. Po pierwszym przez dobre pół roku płakałam na samo wspomnienie w serialach o porodach. Bardzo zależało mi więc by od samego początku mógł być ze mną mój mąż, który był dla mnie nieocenionym wsparciem. Zrobiłam więc research szpitali w okolicy i wybrałam ten który mi najbardziej odpowiadał z czego jestem bardzo zadowolona, bo personel był wspaniały i bardzo pomocny (plus mieli lekarza, który wyglądał jak Podsiadło). I mimo, że mój poród był wywoływany przez co cały czas musiałam być podpięta pod KTG i miałam ograniczoną możliwość ruchu, to położna nie robiła kłopotów by mnie odpiąć bym mogła pójść do łazienki, proponowali mi środki przeciwbólowe i nawet przynosili posiłki zgodnie z rozkładem szpitala. 

Ogółem stwierdzam, że indukowany poród boli zdecydowanie mocniej niż wywołany naturalnie. Na początku nie było tak źle, ba nawet na porodówce graliśmy z mężem w makao z czego śmiał się personel, ale kiedy skurcze zaczęły przybierać na sile to myślałam, że umrę. Zdecydowanie było czuć różnicę między tym gdy byłam a nie byłam podpięta pod oksytocynę. Poza bólem nie było aż tak źle. Byłam przygotowana na to co będzie, więc czułam się odrobinę pewniej. To co mi najbardziej pomogło przetrwać te chwile (nie licząc męża oczywiście) była świadomość tego, że to minie. Pocieszałam się w trakcie skurczu, że on będzie trwał tylko minutę i potem będzie chwila wytchnienia. Może brzmi to banalnie, ale mnie serio pomogło. Ogółem świadomość przemijania ostatnio mi pomaga i nie mówię o takim dobijającej świadomości typu “wszystko kiedyś minie, memento mori” itp., tylko że nawet jeśli jest jakaś niedogodność, jakaś ciężka chwila, to ona kiedyś w końcu minie. Trzeba cieszyć się tym co jest teraz. Chyba  w zmianie takiego myślenia pomógł mi fakt, że mam starsze dziecko i widzę jak czas szybko ucieka. Jeszcze przed chwilą był niemowlakiem, teraz jest przedszkolakiem. Dlatego też można powiedzieć, że poniekąd delektowałam się ciążą i każdą chwilą z moim kolejnym bąblem, tym bardziej, że mam świadomość, że to był ostatni raz kiedy byłam w ciąży i mogę doświadczyć tego wszystkiego co jest związane z powiększaniem rodziny. 

Moje cieszenie się ciążą polegało między innymi na tym, że sobie odpuściłam. Mam na myśli, że okres mojego zwolnienia lekarskiego nie przeznaczyłam na szaleńcze i ambitne plany, bo trzeba wykorzystać wolne, by coś zrobić, tylko odpoczywałam tak jak lubię. To, że przy okazji spełniłam swój plan do mojego nowego projektu to inna sprawa, ale o tym opowiem w następnym odcinku 😉 Nie robiłam sobie wyrzutów sumienia, że na przykład cały dzień leżałam w łóżku czytając. Dałam sobie prawo do odpoczynku i to było wspaniałe! Swoją drogą chyba w życiu tyle nie czytałam co w ciąży, a wszyscy wiedzą, że jestem molem książkowym. Od stycznia do końca czerwca przeczytałam około 80 książek, więc WOW. 

Uważam, że taka przerwa i odpuszczenie sobie było mi bardzo potrzebne. Byłam dużo spokojniejsza i według mnie to zaprocentowało tym, że mój syn jest też względnie spokojny. Nie martwiłam się tak jak przy pierwszej czy każda czynność jakoś wpłynie negatywnie na mnie czy dziecko, nie pilnowałam fanatycznie wagi (podchodziłam do tego zdroworozsądkowo), a także pod koniec ciąży chodziłam do fizjoterapeutki uroginekologicznej, która bardzo mi pomogła. Serio, polecam każdej osobie w ciąży by udać się do takiej specjalistki. Moja fizjo bardzo mi pomogła z bólami z którymi się mierzyłam, a także pomogła mi przygotować się do porodu. Serio to działa. Najpewniej gdyby nie to, to nie byłabym w stanie urodzić prawie 4kg dziecka siłami natury bez żadnego nacięcia czy pęknięcia. Tak więc jak dla mnie takie wizyty warte każdego grosza.

Jeśli mowa o przygotowaniach, to oprócz przygotowania starszego dziecka, czy też fizycznego przygotowania w postaci masażu krocza, kupna rzeczy dla bąbla itp. Warto przygotować się psychicznie. Zanim zaszłam w ciąże dokładnie przedyskutowaliśmy to z mężem. Czy nas stać, czy damy radę, jak będziemy się wspierać, co byśmy zmienili w podejściu biorąc pod uwagę wcześniejsze i obecne doświadczenia, jakie czekają nas wydatki, jak przygotujemy starszego, a także jakie metody antykoncepcji będziemy chcieli stosować po porodzie. Uważam, że to był świetny pomysł by tak się do tego zabrać, bo podchodziliśmy do wszystkiego spokojniej. Fakt też, że zaplanowana ciąża jest mniejszym stresem niż niespodzianka, a także to, że po prostu oboje dojrzeliśmy. Z perspektywy czasu nie powiedziałabym, byśmy za pierwszy  razem byli w pełni gotowi na rodzicielstwo co w wielu momentach odbiło się na nas. 

Ogółem uważam, że posiadanie doświadczenia w rodzicielstwie czy też po prostu zajmowania się małym dzieckiem (np. regularna opieka nad dzieckiem znajomych czy rodziny) to jak dostać jakieś miejsce w VIP na tej szalonej jeździe zwanej rodzicielstwem. Człowiek jest spokojniejszy, pewniejszy i podchodzi z większym luzem. Leżąc na sali z młodą mamą, dla której to było pierwsze dziecko widziałam jak wiele daje to, że ja już kiedyś przez to przeszłam. Nie bałam się podnieść dziecka, nakarmić go, przewinąć, tego że po raz pierwszy się zachłysnęło mlekiem, czy że mocno płacze. Swoją drogą według mnie fajnie byśmy jako matki wspierały się wzajemnie. Zwłaszcza byśmy pomagały tym, które dopiero zaczynają swoją przygodę z rodzicielstwem. Czasami wystarczy wysłuchać lęków młodej mamy, pokazać jak przebrać dziecko, powiedzieć, że świetnie sobie radzi czy zapytać się czy nie potrzebuje pomocy. Takie wsparcie jest niesamowicie potrzebne. Za pierwszym razem, po okropnym porodzie byłam niemal natychmiast rozdzielona z moim dzieckiem, które trafiło do inkubatora. Przez pierwsze dni mogłam widzieć go co najwyżej raz na jakiś czas, jak leży pod lampą i wziąć tylko na chwilę do karmienia (i to też nie zawsze). Byłam tym wszystkim załamana, tym bardziej, że inne kobiety w pokoju miały swoje dzidziusie przy sobie. Za drugim mimo iż około 12h po porodzie znów zostałam rozdzielona z dzieckiem, które musiało trafić pod lampy, podchodziłam do tego spokojniej. Wiedziałam, że po prostu tak trzeba, że to dla jego dobra. Oczywiście było mi smutno i tęskniłam, ale według mnie szpital zrobił fajną rzecz w postaci tego, że dał mi do pokoju mamę, której dziecko też znajdowało się na intensywnej terapii. Dzięki temu było nam łatwiej tkwić w tym razem. Pocieszałyśmy się, motywowałyśmy do odciągania mleka i zanoszenia go maluchom. Wiedziałam też, że dla mojej koleżanki, dla której to było pierwsze dziecko sytuacja była trudna, sama byłam w jej położeniu, dlatego też starałam się ją wesprzeć na tyle ile się dało. Sama bym chciała by za pierwszym razem ktoś tak mi pomógł. Byłoby mi na pewno lżej wtedy. Tak czy siak, mimo rozłąki z dzieckiem był to miły czas. Pozdrawiam cię Zuza!

A teraz już zbliżając się ku końcowi, wymienię kilka rzeczy, które jako podwójna mama polecam wszystkim, które spodziewają się dziecka, albo mają mają go już przy sobie:

  1. Zainwestuj w fizjoterapeutę uroginekologicznego!  Dobry specjalista z tej dziedziny to skarb. Pomoże przygotować się do porodu, zawalczyć z dolegliwościami bólowymi, a także dojść do siebie po porodzie. 
  2. Zrób testy genetyczne. Nie nazwę tego must have, ale jak dla mnie warte, bo dzięki temu odchodzi nam część stresu związana ze zdrowiem naszego bąbelka. 
  3. Kupuj z drugiej ręki. Dzieci tak szybko rosną, że najpewniej nie zdążysz ubrać wszystkich ubranek, które masz dla niego przygotowane. W związku z tym w lumpie można znaleźć masę ciuchów w niemal idealnym stanie. Zamiast wydawać krocie na markowe bodziaki czy nowy designerski wózek, lepiej tę kasę zainwestować w powyższe punkty, albo bezpieczniejszy fotelik samochodowy. 
  4. Jeśli planujesz karmić piersią pomyśl o laktatorze, albo kolektorze mleka. O ile laktator jest przydatny przy rozkręcaniu czy podtrzymaniu laktacji, zwłaszcza jeśli jesteś rozdzielona z maluchem, to wiem, że może to być droga zabawka. Fajną rzeczą są kolektory pokarmu, zwane magicznymi butelkami. Są to buteleczki, które przyczepia się do piersi i podczas gdy karmi się jedną piersią, samoistnie wypływające mleko z drugiej wpada nam do pojemniczka. W ten sposób można łatwo zgromadzić pokarm bez dodatkowego wysiłku. Na rynku jest kilka rodzajów, fajne porównanie jest na tej stronie (tutaj). Ja mam w kształcie muszli, który można schować do stanika, więc dziecko nie skopie w czasie karmienia. Koszt takiej buteleczki to 20-50 zł.
  5. Wkładki wielorazowe. Jak dla mnie super sprawa, bo jest to tania sprawa (jak się przeliczy versus jednorazowe przez cały czas karmienia piersią) i ekologiczna, a przy tym dużo przyjemniejsza w dotyku. Minusem jest to, że jest mniej chłonna niż taka jednorazowa, a także że nie ma kleju by przyczepić do stanika przez co może się przesuwać. Z drugiej strony brak kleju ma swój atut, że nie ma się potem kleju w staniku, a niektóre jednorazówki niestety zostawiają. 
  6. Dostawka do łóżka. Jak dla mnie świetna sprawa, bo mam dziecko na wyciągnięcie ręki jak śpię i łatwiej go wyjmować. Dodatkowo można złożyć i zabrać w podróż. Minusem jest to, że kiedy dziecko zaczyna siadać, trzeba wymienić na zwykłe łóżeczko. No i jeszcze trzeba pamiętać, że nie każde dziecko będzie odkładalne (been there, done that).
  7. Chusta do noszenia dziecka.  Przy pierwszym dziecku był to mój najlepszy przyjaciel. Można zabrać wszędzie, nosić już od urodzenia i pozwala mieć wolne ręce. Wspaniałe. Warto jednak skorzystać najpierw z konsultacji z certyfikowanym specjalistą, który nauczy poprawnie wiązać. 
  8. Piżamy i spodnie bez stópek. Oczywiście mam na myśli dla dziecka. Zauważyłam, że często te stópki w spodenkach czy piżamkach są nieproporcjonalne do reszty. Bez sensu by nasze dziecko miało mieć za małe, ani to zdrowe, ani wygodne. Lepiej kupić takie ubranka bez stópek i ubierać osobno skarpetki. 
  9. Dziadkowie lub opiekunka!  Śmieszki śmieszkami, ale serio warto mieć kogoś do pomocy. Nie mówię tu by ktoś zajmował się naszym dzieckiem cały czas, ale warto mieć kogoś kto chociaż raz na jakiś czas zabierze nam dziecko na kilka godzin by wypocząć, albo by pójść na randkę z partnerem. Serio to mega ważne by znaleźć czas dla siebie i swojego związku. Bardzo łatwo o tym zapomnieć, a skutki bywają okropne. Rodzice pamiętajcie nie jesteście tylko rodzicami, ale też i partnerami!
  10. Książki przygotowujące rodzeństwo. Na rynku jest tego masa ( sprawdź moje porównanie kilku tutaj), z łatwością można je też znaleźć w bibliotekach. A według mnie dobre przygotowanie starszego dziecka to podstawa! 

Na już sam koniec wspomnę tylko o jeszcze jednej rzeczy a mianowicie o fali miłości do dziecka od pierwszego spojrzenia. Ci którzy słuchali moich wcześniejszych odcinków dotyczących macierzyństwa wiedzą, że przy pierwszym nie czułam tego legendarnego uczucia zalewu matczynej miłości od pierwszych chwil przez co czułam się okropnie, jakbym nie nadawała się na mamę. Byłam ciekawa jak będzie tym razem. I wiecie co? To co poczułam po tym jak urodziłam to był spokój. Cieszyłam się, że to już za mną, byłam spokojna i starałam się chłonąć każdą chwilę, ale to nie była ten zalew miłości. Tym razem jednak się tym nie przejęłam, bo wiedziałam, że to przyjdzie z czasem i faktycznie tak było. Oczywiście od samego początku martwiłam się o syna, tęskniłam za nim jak był w inkubatorze, cieszyłam się, że go mam i z czułością o niego dbałam. Ale dopiero takie wielkie uczucie matczynej miłości poczułam po kilku dniach, chyba nawet ponad tygodniu i teraz nie wyobrażam sobie życia bez niego, bo kocham go nad życie. Tak więc drogie matki, nie bójcie się, że nie doświadczycie tego mitycznego uczucia miłości od pierwszej chwili i nie miejcie do siebie żalu, jeśli wam się to przydarzyło. Wszystko przyjdzie z czasem, uwierzcie mi. 

To by było na tyle, dziękuję za wysłuchanie. Tak jak wspominałam na początku, w następnym odcinku opowiem o moim nowym projekcie, tak więc do usłyszenia!