Co to znaczy żyć dla innych i dlaczego jest to złe? O tym w dzisiejszym odcinku!
Hej. W dzisiejszym odcinku chciałabym poruszyć temat, który według mnie jest bardzo ważny, ale niestety w naszej kulturze praktycznie o tym się nie mówi, a mianowicie o życiu dla siebie, a nie dla innych.
Od dziecka ciągle słyszałam, że powinnam się dzielić, mam coś zrobić, bądź czegoś nie robić bo tak nie wypada, bo komuś będzie przykro itp. Wkurzało mnie to niemiłosiernie, czasami się przed tym buntowałam, ale jednocześnie wchodziło to we mnie bardzo mocno. Nie powiem, że bałam się tego co inni sobie pomyślą. Zdanie jakiś tam innych obchodziło mnie mniej niż zeszłoroczny śnieg, ale obchodziło mnie co myślą o mnie moi najbliżsi – rodzice, dziadkowie, ogółem osoby na których mi zależy. Chciałam ich aprobaty, pochwalenia, tego, żeby byli ze mnie dumni i mówili o tym innym. Jednocześnie bałam się ich reakcji, jeśli nie spełnię jakiś oczekiwań. Mówię jakiś, bo w sumie nikt nie przedstawił mi nigdy żadnych konkretnych punktów, które mam spełniać. Po prostu miałam być grzeczna, uczyć się i starać się dawać z siebie wszystko. Pamiętam jaki strach czułam po tym jak dostałam pierwszą w życiu jedynkę za brak kleju. Nie bałam się, że dostanę karę, czy coś, tylko że rodzice będą zawiedzeni. Kiedy rozwaliłam sobie okulary, a przy tym rozcięłam sobie głowę (nigdy nie biegajcie z jamnikiem, nawet nie wiesz, kiedy zmienią swoją trasę i wbiegną ci pod nogi) to moja przyjaciółka była przerażona widokiem krwi, bała się, czy wszystko ze mną w porządku, ja się bałam, że rodzice będą na mnie źli, że zepsułam okulary, że sprawię im przykrość i dodatkowy kłopot i koszty. Chcę tutaj nadmienić, że nie należę do patologicznej rodziny. Rodzice nigdy mnie nie uderzyli, nie krzyczeli na mnie, nie znęcali się psychicznie. Ja po prostu miałam takie uczucia, bo żyłam w przekonaniu, że muszę być wzorem, nie mogę ich zawieść.
Uczyłam się wszystkiego, zgłaszałam na niemal wszystkie konkursy, bo przez całą podstawówkę, byłam skrupulatnie przepytywana ze wszystkiego, włącznie z ciekawostek i podpisów pod obrazkami, a na każde zadanie dodatkowe musiałam być chętna. Potem weszło mi to w krew i nikt nie musiał mi już tego mówić, wręcz sama czułam taką potrzebę. Czasami padało pytanie, a czemu nie wyższa ocena, czy możesz to jakoś poprawić i podciągnąć ocenę? Chodziłam na kółko matematyczne, którego nie cierpiałam, ale powinnam była chodzić, nawet zgłaszałam się do czytania w kościele, byleby mieć tylko wyższą ocenę (mimo tego, że od gimnazjum jestem ateistką). Potem sama z siebie brałam na siebie coraz więcej. W sumie, nazwijmy to presja rodziny zeszła ze mnie dopiero w liceum, chyba dlatego, że rodzice sami widzieli, że chyba trochę za dużo się przejmuję. Od chyba drugiej klasy przygotowywałam się do matury, nawet w wakacje się uczyłam, bo nie chciałam źle wypaść. Koniec końców w drugiej klasie miałam silny epizod depresyjny, a w klasie maturalnej przez pewien czas bóle w sercu, bo byłam przemęczona i zestresowana.
Dopiero na studiach jak zaczęłam się spotykać z moim mężem to uświadomił mnie jak bardzo złe i krzywdzące jest to, że żyłam dla innych. Dzięki niemu zaczęłam stawiać sobie granice. Może niektórzy się trochę poobrażali na mnie, powiedzieli, że im przykro czy coś, ale miałam to już gdzieś. Od tego czasu żyje mi się lepiej i jestem szczęśliwsza. Nadal mam poczucie, że muszę coś zrobić, bo wypada, czy powinnam, ale z tym walczę.
Chcę, by wszystkie moje decyzje były podyktowane by uszczęśliwić mnie a nie innych.
Czy to znaczy, że mam teraz wszystkich w dupie? Nie. Nadal lubię sprawiać przyjemność innym, staram się pomagać na tyle ile mogę, ale nie układam swojego życia pod czyjąś wizję. Kiedyś wydawało mi się, że będę mieć ślub kościelny, bo tak wypada, bo się ode mnie tego oczekuje, nawet jeśli nie jestem wierząca. Potem uświadomiłam sobie jak bardzo bez sensu to jest. Po co mam odwalać tę całą szopkę, składać fałszywe obietnice wśród innych ludzi, tylko po to by uszczęśliwić kilka osób, czy dlatego, że tak mówi tradycja. Rodzina nie była do końca szczęśliwa z tego powodu, nawet dowiedziałam się (szkoda tylko, że nie wprost od nich), że zawiodłam dziadków. Cóż, ja uważam, że to była jedna z lepszych decyzji. Bo ślub i wesele to są wydarzenia państwa młodych i powinny być zrobione według ich wizji i że tak powiem nikomu nic do tego.
Żyjemy w świecie, gdzie jest masa oczekiwań wobec innych. Dziewczynki nie powinny się złościć, być zadbane, chłopcy nie powinni płakać, matki powinny poświęcić życie swoim dzieciom i wszyscy żyć według zasad kościelnych, nawet jeśli nie jesteśmy jego częścią. To jest chore i robiące więcej krzywd, niż pożytku. Uważam, że powinniśmy dać każdemu być sobą. Dziewczynki mają prawo lubić to co chłopcy, mają prawo wyrażać swój gniew i negatywne emocje, chłopcy z kolei mają prawo do okazywania słabości i czułości. Jesteśmy tylko ludźmi i mamy te same emocje, nie można zabraniać części tylko dlatego, że jesteśmy takiej a nie innej płci.
Matki mają prawo żyć czymś więcej niż swoimi dziećmi. Mają prawo do pasji, realizowania się zawodowo, spotykania się z przyjaciółkami na mieście wieczorem, czy chodzić na randki jeśli nie mają stałego partnera. Ja nie chcę poświęcać się tylko dla mojego dziecka. Nie oczekiwałabym tego ani od mojej mamy, ani nie chciałabym oczekiwać potem od mojego dziecka, by mi się odwdzięczało poświęcając swoje życie dla mnie. Każdy ma swoje plany, marzenia i byłoby mi miło, jakbym była ich częścią, ale nie wymagam tego od nikogo.
Jest taki termin jak dulszczyzna, który oznacza podwójną moralność – co innego pokazujemy w domu, co innego pokazujemy innym. Jest to niestety dosyć popularne zjawisko, gdzie na zewnątrz jakaś osoba, czy grupa osób na pozór wydaje się być idealna, ale gdy bliżej się pozna to jest okropna. Chociażby rodzina mieszkająca w pięknym dużym domu, rodzice z wysokim wykształceniem i świetną pracą, dzieci w najlepszych szkołach, wszyscy udzielają się społecznie czy charytatywnie, a w domu panuje przemoc fizyczna czy psychiczna. Czy może inny przykład, mniej hardcorowy, gdzie mamy osobę, która zawsze jest miła i pomocna, a za plecami obrabia dupę. Coś podobnego miałam kiedyś okazję doświadczyć, gdy w gimnazjum dwie koleżanki przytuliły się do siebie, i gdy się przytulały, każda z nich nie świadoma tego co robi druga pokazywały minami zebranym wokół, że ta druga jest okropna, po czym jak gdyby nic poszły radośnie spędzać przerwę. Wszyscy wokół byliśmy bardzo zdziwieni tą sytuacją, ale cóż, życie.
Moim zdaniem dulszczyzna przybrała w obecnych czasach również internetową postać, kiedy to na Instagramie kreujemy się na kogoś kim nie jesteśmy. Na przykład pokazując, że życie to tylko pasmo sukcesów, robiąc zdjęcia luksusowym rzeczom, które nie należą do osoby na zdjęciu bo są wynajęte, czy też przerabiając zdjęcia w programach graficznych.
Niestety nadal za bardzo przejmujemy się tym co inni pomyślą. Stawiamy innych, w tym ludzi, których nie znamy wyżej niż nas samych, czy bliskich, których sytuacja dotyczy. Ale w sumie po co i dlaczego? Mnie osobiście nie obchodzi co robi większość moich znajomych, a co dopiero jacyś sąsiedzi, czy jakaś bliżej nieokreślona, a nawet i określona grupa ludzi. Niech każdy robi to co chce i czuje się szczęśliwy. Chcesz pójść na filozofię, czy religioznawstwo, mimo tego, że inni uważają to za głupi pomysł? Idź, spróbuj, najwyżej okaże się, że mieli rację, albo że odnajdujesz się w tym. Idź za głosem serca i umów się z kimś kto nie jest popularny, ale ci się podoba, czy z osobą tej samej płci. Załóż takie ubranie i zrób makijaż jaki chcesz, albo w ogóle go nie rób jeśli masz taką chęć, niezależnie od tego czy jesteś kobietą, czy facetem. Nie chcesz ślubu kościelnego, a może w ogóle nie chcesz ślubu? Twój wybór! Zero, jedno, dwoje, czy dziesiątka dzieci? Jeśli warunki ci na to pozwalają to nie mam nic przeciwko. Chcesz w piątek nie jeść mięsa, bo tak ci mówi religia? Nie ma problemu. Nie chcesz zapraszać tej okropnej ciotki i zboczonego wujka na swoje wesele? No i spoko. Mnie naprawdę nie interesuje co robi większość osób, a większości osób nie interesuje co ja robię. Jeśli ktoś swoim zachowaniem nie krzywdzi innych, to co mi do tego co wybiera? Jakbyśmy kierowali się tą zasadą, życie byłoby zdecydowanie piękniejsze. Według mnie sensem życia jest odkrywanie jego przyjemności i bycie szczęśliwym, więc nie warto tracić czas jaki mamy by nie żyć zgodnie z sobą, tylko po to, by zadowolić innych.
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.