Podcast #021 – Co nam daje, a co odbiera edukacja?

W dzisiejszym odcinku powiem co według mnie nam daje edukacja, a co odbiera (w kontekście systemu edukacyjnego). Zapraszam!

Jestem osobą, którą można byłoby nazwać kujonem. Od zawsze lubiłam się uczyć, byłam też bardzo pilnowana by to robić, a przepytywania z wiedzy przez moją mamę, były nieraz gorsze od tych co robili nauczyciele, bo u niej nie można było wziąć nieprzygotowania. Musiałam znać każdą ciekawostkę i podpis pod obrazkiem, a także robić każde zadanie dla chętnych. Z jednej strony nienawidziłam tego, z drugiej jestem mimo wszystko jej wdzięczna, bo zaszczepiło to we mnie systematyczne uczenie się, robienie czegoś więcej niż minimum i ciągłe pogłębianie wiedzy. Jednakże jako mama wiem, że sama nie będę stosować tego podejścia. Głównie dlatego, że po pierwsze wywierało ogromną presję i stres, a po drugiej, że de facto uczył głównie zakuwania. To jest właśnie jedna z największych wad obecnego systemu edukacji. Uczenie na zapamiętanie a nie rozumienie. 

Zdecydowanie bardziej wolałam kiedy przepytywał mnie tata, który robił to głównie z historii, chyba, że go poprosiłam o coś innego. Było to o tyle odmienne, że tata od zawsze interesował się historią, więc oprócz samego pytania z dat czy nazwisk, to tłumaczył mi przyczyny i skutki danych wydarzeń. Pozwalało mi to bardziej zrozumieć materiał, łączyć to z innymi dziedzinami, a przede wszystkim wzbudzało jeszcze większą ciekawość. Sądzę, że to jest właśnie klucz do nauki. Interdyscyplinarne podejście, a także uczenie ciągów przyczynowo-skutkowych. Łatwiej nam zapamiętać coś co nie jest suchą liczbą, czy nic nie mówiącą nam nazwą, a co wywołuje w nas emocje. Na przykład ciekawostki. Obstawiam, że jest większe prawdopodobieństwo, że przypadkowa osoba rzuci jakimś randomowym fun factem niż definicją z np. biologii. Jeśli chodzi zaś o osoby, gdy znamy jej zarys historyczny możemy bardziej utożsamić się z nią, zrozumieć dlaczego podjęła taką a nie inne decyzje. 


Kolejnym minusem obecnego systemu edukacji jest uczenie się pod klucz. Wraz z kolejnymi etapami edukacji w dziecku zabija się to, co jest jego największym atutem – wyobraźnię. Zamiast otwartości na nowe pomysły i kreatywności na siłę kształtuje się jednakowe roboty, a przejawy inności dusi się w zarodku. Czasami nawet w Internecie można znaleźć zdjęcia przekreślonych na czerwono zadań dzieci z podstawówki gdy te zamiast 3×2 napisały 2×3, mimo, że jest to dokładnie to samo. Osobiście miałam szczęście do świetnych polonistek, które działały na przekór tym zasadom. Pierwsza w podstawówce zachęcała nas do czytania i pisania. Polecała książki spoza kanonu lektur, a także organizowała dla nas gazetkę szkolną, gdzie mogliśmy pisać co chcieliśmy. Wspierała nas merytorycznie, językowo, pokazywała zawód dziennikarza, chociażby organizując wycieczki do redakcji gazet. Zorganizowała z nami przedstawienie Romeo i Julia, gdzie było połączenie klasyki Szekspira z nowoczesnością, jako reportaż dla Uwagi. W gimnazjum polonistka miała trudne zadanie, bo moja klasa nie należała do tych, którym zależy zbytnio na nauce, więc nawet kiedy proponowała jakieś inne metody, np. byśmy zorganizowali sąd nad Antygoną, z prawnikami, prokuraturą, ławnikami itp., to mało kto chciał się w to bawić. Jednakże kiedy zgłosiłam się z moim przyjacielem do konkursu polonistycznego, to nam pomagała i po zajęciach nas dodatkowo uczyła.

Jednakże największy szacunek należy się mojej nauczycielce z liceum. Była ostra, czasami baliśmy się jej podpaść, jednak uczyła nas myślenia. Każda interpretacja była dobra o ile umiało się to uzasadnić, chyba, że ktoś popełnił jakiś błąd kardynalny na przykład mówiąc, że Mickiewicz inspirował się Remigiuszem Mrozem, czy coś w ten deseń. Pokazywała nam różną literaturę, zachęcała do analizowania i krytycznego myślenia. Bardzo też nas wspierała jeśli ktoś potrzebował pomocy, czy to z przygotowaniem na konkurs, czy personalnie. Kiedy zauważyła, że interesuję się pisaniem i sama próbuję swoich sił przy napisaniu powieści zachęcała mnie bym wzięła udział w warsztatach pisarskich. Sprawdziła całą moją powieść, która była okropna, jak stwierdzam po latach, ale ona skupiła się na pomocy korektorskiej, a nie mówiącej czy coś jest nudne, czy nie. Kiedy miałam kryzys i nie byłam w stanie napisać zadania domowego widziała, że coś jest nie tak, bo wyjątkowo dała mi możliwość napisania tego w innym terminie. Organizowała wycieczki na Festiwal Conrada w Krakowie, spotkania z autorami, warsztaty. Tworzyła również z nami nasz własny festiwal Prze-czytani, gdzie mieliśmy przyjemność gościć nawet Olgę Tokarczuk! Pomagała również stworzyć bardzo nowoczesne przedstawienie, które wyreżyserował mój kolega. Była bardzo otwarta na nasze pomysły. Życzę każdemu by miał takiego nauczyciela. Dlatego tak bardzo się dziwię, że w moim liceum dyrekcja podjęła idiotyczną decyzję zamknięcia mojej klasy po kilku latach od kiedy skończyłam liceum. Chodziłam do klasy interdyscyplinarnej, co oznaczało, że były w niej 3 kluby – humanistyczny, ekonomiczny i przyrodniczy. Każdy z innymi rozszerzeniami. Łączyły nas wspólne zajęcia jak podstawa z polskiego, matematyki, w-f, języki itp. Jednakże tak starano się tworzyć plan, by gdyby ktoś był chętny brać udział w innym rozszerzeniu, to miał taką możliwość. Skorzystało z tego wiele osób u mnie, dzięki temu dowiedziały się, że wolą zmienić klub i skupić się na innych przedmiotach. Według mnie było też to o tyle fajne, że klasa była faktycznie różnorodna, a nie np. jak w innych profilowanych klasach, że większość ma podobne zainteresowania. Wracając jednak do mojej polonistki, to z samej mojej klasy udało jej się mieć z 5 czy 6 laureatów olimpiady w tym niektórych podwójnych bo brali udział w olimpiadzie z języka polskiego i jeszcze z filozofii. Według mnie przez to szkoła wiele straci, a nawet już traci pozbywając się humanistów ze szkoły. 


Kolejna rzecz, która mnie irytuje w systemie edukacji jest brak edukacji seksualnej. W obecnym systemie nazywa się to wychowaniem do życia w rodzinie i ma mało co wspólnego z edukacją seksualną. Przez wszystkie lata wyglądało to tak samo – co to jest przyjaźń, co to rodzina, osobne zajęcia, że dziewczynki mają okres i tyle. Rok w rok to samo. Nawet materiał się nie rozszerzał. To było przykre, frustrujące i marnujące nasz czas. Według mnie wszystkie zajęcia powinny odbywać się razem a nie z podziałem na grupy. Bo jeśli będziemy robili wielkie tabu z tego że dziewczynki mają okres, to jak możemy wymagać od chłopców empatyczności wobec ich koleżanek, gdy ta zwija się z bólu bo ma okres? Jak dziewczynki mają się nie wstydzić pójścia do łazienki z podpaską, jeśli nawet nauczyciele nie chcą pokazywać tego chłopcom? Jak chłopiec ma się nie wstydzić gdy dostanie nagle spontanicznej erekcji, która jest normalna w okresie dojrzewania i całkowicie niezależna od niego?  Jak mamy nauczyć dzieci, że nie jest ok, gdy dorosły cię dotyka w miejscach intymnych i że powinno się o tym powiedzieć dorosłemu, jeśli dorośli ze zwykłej fizjologii robią temat tabu? Jak dorośli mają wiedzieć, że ktoś skrzywdził dziecko, jeśli ono samo nie wie jak nazwać te miejsca? Jak mamy wymagać, by nie było nastoletnich ciąż jeśli nastolatki nie wiedzą jak się zabezpieczać? Seks wśród nich był i będzie. A jeśli ktoś faktycznie jest tak bardzo pro life, to niech zapobiega aborcjom poprzez edukację młodych jak jej zapobiegać. Jeśli ktoś faktycznie troszczy się o życie innych, to powinien edukować jak zapobiegać chorobom wenerycznym, a nawet jak zapobiegać rakom jąder, piersi, macicy itp. poprzez edukowanie o samobadaniu. Przez 6 lat edukacji szkolnej tylko raz. Powtarzam raz mieliśmy zajęcia w liceum na temat samobadania piersi. Oczywiście tylko dziewczęta, mimo, że rak piersi może również spotkać chłopców. 

Jeśli chcemy uczyć o przyjaźni, to nauczmy tolerancji niezależnie czy ktoś jest innej wiary, orientacji, czy koloru skóry. 

Jeśli chcemy uczyć wychowania do życia w rodzinie, to pokażmy jak naprawdę wygląda ciąża, poród, opieka nad dzieckiem. Uczmy współodpowiedzialności, współpracy. Uczmy o tym jak wygląda związek, jakie może mieć problemy, jak sobie z nimi radzić, a nie, że jak jest ślub to choćby była przemoc to musisz w tym być, bo ślubowałaś, czy ślubowałeś. 

Uważam też, że w szkołach nie powinno być religii, bo to miejsce nauki, a nie wiary. Jeśli ktoś jest wierzący niech chodzi do kościoła, czy innego miejsca jego kultu. Jeśli wymagamy od rodziców, że przecież o seksie to oni mogą się dowiedzieć od nich szkoła nie jest od tego, to bądźmy uczciwi i powiedzmy, że to samo tyczy wiary. Zamiast religii mogłyby być zajęcia z psychologii, gdzie mówiono by o emocjach, problemach emocjonalnych, jak sobie radzić, jak pomóc innym i gdzie znaleźć pomoc. Tak wiele młodych osób ma problemy, które są bagatelizowane przez dorosłych, że nie dziwne, że albo są zamknięci w sobie, albo mamy taki duży odsetek samobójstw wśród dzieci i młodzieży, jeśli nie wiedzą jak radzić sobie z emocjami i problemami psychicznymi. Wiedzą jak wygląda pantofelek, cykl życia paprotki, 100 modlitw i jakiego koloru były buty Podkomorzego gdy chodził od niechcenia w Panu Tadeuszu, ale nie wiedzą jak radzić sobie w życiu. To jest kolejna rzecz. Uczenie niepotrzebnych rzeczy.


Dzisiejsza szkoła nie przygotowuje do prawdziwego życia. Normalnie nie nigdzie więcej poza szkołą nie będziesz w klasie, grupie, gdzie będą tylko twoi rówieśnicy. Po maturze jak wyjeżdżasz na studia nie wiesz jak prowadzić budżet domowy. Jak przygotować się do rynku pracy, jak napisać CV, list motywacyjny, wypowiedzenie, czy przygotować na rozmowę kwalifikacyjną. Co zrobić gdy ktoś bliski ci umrze, jak załatwić formalności. Jak założyć i prowadzić własny biznes. Ale wiesz co to mitochondrium. Gratuluję, świat stoi przed tobą otworem. Pytanie tylko jakim…

System edukacji jest tak skonstruowany, że w dużej mierze, albo kształci pod jeden model osobę, która w sumie nie jest przygotowana do życia, albo zniechęca do nauki. Jak zachęcić młodzież do czytania, jeśli narzuca im się niezrozumiałe dla nich lektury sprzed wieku, dwóch a nawet i więcej. Zawalając niepotrzebnymi informacjami, natłokiem zajęć tak, by nie miały czasu na odpoczynek, własne pasje. Co więcej nie uczy nas uczyć się tylko zakuwać. Bez namysłu przyjmować informacje. To chore i wymaga dużych zmian. Szkoda, że niestety nie mamy nikogo mądrego w rządzie by coś z tym zrobił, ale nie dziwne, im to wszak na rękę. 


Dobrze powiedziałam o tym co odbiera nam edukacja w kontekście systemu edukacyjnego i co powinniśmy moim zdaniem zmienić. Chciałabym jednak nadmienić, że są też pozytywne aspekty szkoły. Mianowicie to, że jest to miejsce, gdzie człowiek poznaje i zawiązuje przyjaźnie, które czasami mogą trwać całe życie. Jeśli ma się szczęście i trafi na prawdziwego nauczyciela z misją, to jest się w stanie zakochać w nauce, pogłębiać ją i mieć przy tym wszystkim wsparcie. Z założenia szkoła powinna też dawać równe szanse, uczyć podstaw, dzięki którym będziemy mieć lepsze, empatyczne i mądre społeczeństwo. Szkoda tylko, że jest tak tylko teoretycznie. 

Jest jednak coś co możemy zmienić. Możemy wyrażać swój sprzeciw, możemy zgłaszać się do samorządów klasowych czy szkolnych i zwracać uwagę na to co tam się dzieje. Ale przede wszystkim możemy też dawać przykład naszym dzieciom. Pokazywać im jak wspaniała może być nauka, zaciekawić, wspierać zainteresowania. Nie każdy musi być orłem ze wszystkiego i nie wymagajmy tego od nas i naszych dzieci. Dajmy im za to poczucie, że jeśli są czegoś ciekawi, to powinni to drążyć. Tłumaczmy od najmłodszych lat świat takim jakim jest. Nie mówmy o kapuście i bocianie, ale dostosujmy fakty pod naszego odbiorcę, bez zbędnych szczegółów. Mówmy otwarcie o problemach, emocjach, wątpliwościach i zainteresowaniach. Pokazujmy, że edukacja to nie tylko szkoła, że wiedzę można zdobywać poza nią. Że można samemu się dokształcać czytając, biorąc udział w kursach, zwiedzając, a nawet grając. Edukacja jest ważna, jest wspaniała, zmienia świat, ale nie kończy się w szkole, czasami nawet taka prawdziwa edukacja nawet się tam nie zaczyna. Miejmy to na uwadze.