Podcast #005 – Czy samoakceptacja = brak rozwoju?

Czy kiedy zaakceptujemy siebie, to przestajemy się rozwijać? Jak osiągnąć samoakceptację? W dzisiejszym odcinku dzielę się swoimi przemyśleniami w tym temacie.

Czy akceptacja siebie oznacza brak rozwoju? Dlaczego ważna jest samoakceptacja?


Zacznijmy od tego czemu ważna jest samoakceptacja?

Odpowiedź jest prosta, bo dzięki temu nie boimy się iść dalej. Powinniśmy zaakceptować siebie, bo jeśli nie my to kto? Nie mówię by wpaść w samouwielbienie, ale traktować się jako spoko osobę, przyjaciela. Przyjaciele przecież też nie są idealnie, wkurzamy się na nich, czasami wymagają przysłowiowego kopnięcia w zad by się ogarnęli, ale w gruncie rzeczy uważamy ich za ludzi, którzy mają wiele wspaniałych cech dzięki którymi lubimy spędzać z nimi czas.

Może warto o sobie pomyśleć w ten sposób? Jeśli mamy problem z akceptacją siebie, może zaptajmy, albo zastanówmy się dlaczego inni nas lubią? Może okazać się, że cecha, która nam się wydaje być oczywista i nie warta uwagi dla kogoś będzie naszym niesamoitym atutem?


W internecie można znaleźć masę różnych porad jak akceptować siebie, swoje ciało, inność. Pamiętam, że kiedyś był taki program, gdzie kobiety spotykały się z stylistą, który pomagał dobrać im rzeczy, by podkreślać atuty, doradzał fryzury i makijaż, był trochę dla nich takim terapeutą, a na koniec wielkim wyzwaniem było zrobienie profesjonalnej nagiej sesji, oczywiście przykrywając w jakiś estetyczny sposób genitalia i potem pokazanie tego zdjęcia gdzieś publicznie, chyba nawet na jakichś telebimach to wyświetlali i pytali się przechodniów co sądzą o tej osobie. Praktycznie zawsze ludzie mówili same miłe rzeczy, zwracali uwagę na uśmiech, oczy, pewność siebie itp. Chyba nikt w historii programu nie krytykował czyjegoś wygląd, czy skupiał się na negatywnych aspektach, tylko wspominali o samych pozytywach.


Ja sama jakoś nigdy nie przepadałam za swoim ciałem, gdyż w dzieciństwie miałam sporą nadwagę, nie wiem czy nawet nie zakrawało to pod otyłość. Przez to nienawidziłam chodzić na zakupy, bo nigdy nie było nic ładnego dla mnie, tym bardziej, że jestem raczej niska, to dla takiej kulki było ciężko znaleźć coś odpowiedniego. W sumie to nadal nie lubię robić zakupów, bo wydaje mi się, że ciągle nie wyglądam wystarczająco dobrze, to mi nie pasuje, lub co zdarza się częściej nic mi po prostu się nie podoba, ale to szczegół. Miałam kompleksy, bo nie sądziłam bym kiedykolwiek znalazła kogoś kto by się we mnie zakochał, jednocześnie starałam tego po sobie nie pokazywać. Byłam zawsze tą wesołą Martyną, co rzuci żartem, ma dystans do siebie, jest silna i spróbuj zaczepić, to pożałujesz.

I chociaż próbowałam kilka razy coś robić z sobą, to w większości i tak szybko rezygnowałam, albo nie byłam nadal zadowolona. Dwa razy udało mi się uzyskać zadowalający mnie wygląda. Raz po tym jak dostałam się w gimnazjum do szkoły sportowej, gdzie przez codzienne treningi dużo schudłam, a dwa jak w liceum poszłam do dietetyka. Starałam się więc skupić na innych moich cechach, na poczuciu humoru, otwartości, wiedzy itp. Dzięki temu zyskałam wielu znajomych i moich wspaniałych przyjaciół. Więc w jakiś tam sposób akceptowałam siebie, ale nie w pełni. To wg śmieszne, bo z jednej strony nie lubiłam swojego wyglądu, a z drugiej strony miałam w głębokim poważaniu co inni sądzą na mój temat w szczególności na temat wyglądu. W sumie poniekąd zostało mi to do dziś.

Tak jak wspomniałam dwa razy udało mi się uzyskać zadowalający mnie wygląd. Przede wszystkim za tym drugim razem byłam dumna i bardziej to odczuwałam, bo wymagało to ode mnie więcej wysiłku i samozaparcia, a poza tym byłam pod koniec liceum, więc byłam bardziej świadoma?

W kilka miesięcy po rozpoczęciu studiów poznałam mojego męża, o ile można powiedzieć tu o poznaniu, bo w sumie znaliśmy się wcześniej, bo chodziliśmy do równoległych klas w liceum, ale jakoś nigdy ze sobą dłużej nie rozmawialiśmy. Ogółem jest to dosyć zabawna historia, którą znają wszyscy nasi znajomi, ale wam ją oszczędzę i skupię się na tym, że może nie zabrzmi to zbyt motywująco, ale mnie osobiście pomógł fakt, że zaczęłam mu się podobać. Na początku jak chyba w każdym związku starałam się wyglądać jak milion dolarów, zawsze umalowana, pięknie związane włosy itp. Aż któregoś razu powiedział mi, że wyglądam ładnie bez makijażu i nawet mu się bardziej podobam niż z. Śmieszne, ale poczułam ogromną ulgę, że nie muszę teraz za każdym razem pamiętać o tym głupim malowaniu się, bo muszę przyznać, że nigdy nie lubiłam się malować. Jeny jak mnie to denerwowało, to, że muszę marnować na to czas, potem pamiętać o zmazywaniu, no dla mnie to jest irytujące i męczące. A przecież wszyscy wokół mówią, że chcesz być ładna, musisz się malować, ładnie ubierać i wyglądać, no być idealna, guzik prawda. Owszem lubię ładnie wyglądać, dostać pochwałę jak każdy, ale wychodzę z założenia, że nie obchodzi mnie co inni myślą o mnie. Przecież to nie oni muszą się męczyć w tych rzeczach, tylko ja, więc skoro ja się dobrze czuję w wygodnych dresach i bez makijażu to dlaczego dla innych mam się zmieniać?

Oj ile razy na ten temat dyskutowałyśmy z moją mamą, która nie potrafiła tego zrozumieć. Pamiętam, że w dzieciństwie do lekarza zawsze musiałam się ubrać w ładne rzeczy, ale po co? Mam gorączkę, wyglądam jak 7 nieszczęść, ale kurcze jest ładna bluzeczka to +10 do wyglądu i teraz to już tylko 4,5 nieszczęścia? Sorry, ale w takich sytuacjach ostatnie o czym myślę, to by jeszcze zrobić wrażenie na lekarzu. Pozdrawiam cię mamo .

Ile razy to słyszałam musisz malować się, bo sobie nikogo nie znajdziesz, musisz ładnie wyglądać, bo nikogo sobie nie znajdziesz. To już człowiek nie ma możliwości osiągniecia szczęścia będąc singlem, a obowiązkiem każdego jest znalezienie sobie partnera? Ja zawsze wychodziłam z założenia, że wolałabym by ktoś kochał mnie za to jaka jestem, a nie jak wyglądam, bo uroda przemija, więc warto mieć o czym gadać z kimś na starość

O albo mój ulubiony tekst, który kiedyś usłyszałam – powinnam malować paznokcie, bo Gromek (mój mąż) na pewno mnie woli jak mam takie, bo każdy facet tak woli. Co zabawne usłyszałam to od mężczyzny i o dziwo się okazuje, że mój mąż tak ja ja woli jak mam naturalne paznokcie. Ale zaraz przecież każdy facet woli jak kobieta ma pomalowane paznokcie! Szok to można mieć inne gusta? Poza tym malowanie się dla kogoś tak jak wcześniej mówiłam jest idiotyczne. Dla siebie, jak najbardziej, ale dla zadowolenia innych, nope.

A to jeszcze a propo tego, że przecież muszę ładniej się ubierać, bo nie będę się podobać mojemu wybrankowi, to moja mama kiedyś poruszyła ten temat, że przecież Gromek na pewno wolałby bym się ładniej ubierała i są rzeczy, które mu się nie podobają. Na udowodnienie swojej racji poprosiła go na chwilę i zadała mu pytanie, w jakim ubraniu mnie najbardziej lubi. Odpowiedział bez wahania, że w piżamie. Nie spodonała się jej ta odpowiedź, więc zapytała się czy jest coś w czym mnie nie lubi. Zastanowił się i pochwili powiedział, że w sumie jest coś takiego. Moja mama aż ręce zacierała z radości. Ale on odpowiedział, że w sumie jest taka jedna piżama, w której wyglądam tak sobie… Od tamtego momentu już więcej nie poruszała tego tematu.

Swoją drogą to straszne jaką presję się wywołuje na dziewczynkach by ładnie wyglądały, a raczej by wyglądały tak by podobały się innym. To tak jakby im sugerować, że jest to jedyna, albo najważniejsza rzecz jaką mogą zaoferować innym. Z drugiej strony od chłopców wymaga się tylko tego, by ewentualnie mieli czyste ubrania i bez dziur pod pachami, ale jednocześnie zabrania im się chodzenia w zbyt dziewczyńskich ubraniach, a już odpukać w sukienkach, czy malować się. Ale dlaczego? Jak bardzo ludzie muszą mieć nudne życie by zwracać uwagę na wygląd innych? Niech każdy wygląda sobie tak jak chce, oczywiście nie mówię tu by teraz jak ktoś ma ochotę chodził nago po mieście, czy coś w ten deseń, ale poplamione dresy u kobiety, czy sukienka u faceta, co to zmieni w twoim życiu drogi człowieku, że będziesz widział taką osobę? Odpowiem nic. I nie, twoi synowi nie staną się nagle gejami, a córki lesbijkami po tym jak będą widziały taki ubrane osoby. Polecam przejrzeć profil Kasia co z tym seksem na Instagramie, by bardziej zapoznać się z tematem, albo przeczytać książkę Nowe wychowanie seksualne Agnieszki Stein.


Wróćmy jednak do tematu samoakceptacji, bo trochę od tego odeszłam. Tak jak wspomniałam mnie pomogło przede wszystkim znalezienie osoby, która podkreślała mi, że jestem piękna itp. Wiem, że nie każdy ma tyle szczęścia. Jeśli mamy problem z samoakceptacją, a rozmowy z przyjaciółmi nam nie pomagają, warto zwrócić się do specjalisty, który nam pomoże. Niestety nadal w Polsce trochę boimy się chodzić do psychologów, terapeutów, czy psychiatrów i bagatelizujemy zdrowie psychiczne, bo co inni powiedzą, co jest bardzo szkodliwe i widać to po statystykach ilości osób dorosłych i dzieci oraz młodzieży, które chorują na depresję, a nawet w najgorszych przypadkach odbierają sobie życie.

Jest to realny problem z którym powinniśmy walczyć chociażby edukując.


Ok. To teraz tak, mamy już nasza samoocenę na wysokim poziomie, co teraz? To znaczy, że jesteśmy idealni i nic tylko nas podziwiać? No nie. Zawsze możemy być lepsi.

Samoakceptacja nie oznacza zaakceptowania swoich wad i nic nie robienie z nimi, lecz akceptację ich i spokojny rozwój.

Gdzieś kiedyś usłyszałam, że ruch body positive to promowanie otyłości jako coś dobrego. Nie zgadzam się z tym. Z założenia miał to być ruch, który pokazywał, że każdy jest inny, ale ma w sobie piękno. Kiedyś słyszałam takie zdanie, że nikt nie wygląda jak modelki z gazet, włącznie z nimi. Coś w tym jest. Ludzie nadmiernie idealizują siebie i swoje życie pokazując tylko fajne momenty ze swojego życia i to jeszcze okraszone filtrami, podrasowane w Photoshopie czy coś w ten deseń. Widząc tylko takie rzeczy w internecie, a szczególnie na Insta można wpaść w depresje, że nasze życie nie jest takie wspaniałe, że my nie jesteśmy tacy idealni itp. Dlatego tak ważne jest pokazywanie realności i ruchy typu body positive. Cycki mogą być dziwnie sterczące i różnej wielkości, niczym nadzwyczajnym jest celulit i rozstępy, ba nawet faceci mogą je mieć! Owłosienie ma każdy w różnych miejscach nie tylko na głowie. Ktoś może być okaleczony na skutek jakiegoś wypadku, inny urodził się z jakimiś deformacjami, albo ze względu na chorobę wygląda tak a nie inaczej. Każdy jednak ma w sobie piękno, które warto ukazywać.

Kiedyś jakiś mój znajomy skomentował to, że Nike zrobiło manekiny i ubrania dla osób z nadwagą i otyłych jako nachalne promowanie takiego niezdrowego wyglądu. Jak dla mnie jest to pokazanie:

Hej, może i nie jesteś szczupły, ale możesz wyglądać dobrze w naszych ciuchach i zacząć dzięki temu ćwiczyć!”

Dla niektórych to może nie być zrozumiałe, ale jak ktoś ma niskie poczucie własnej wartości, to będzie miał wrażenie, że jak w miejscu publicznym zacznie ćwiczyć, to że inni się będą z niego śmiać, tym bardziej, że dla takich osób nie ma zbyt wielu ładnych ubrań sportowych, a i też takie osoby się bardziej pocą więc nie wyglądają estetycznie.

Zgadzam się z tym, że otyłość to poważna choroba, której nie powinno się reklamować jako coś wspaniałego, gdyż jest to realne zagrożenie życia i zdrowia dla takiego człowieka. I sądzę, że nikt przy zdrowych zmysłach tego nie będzie robił, jednak nie ma nic złego w pokazywaniu piękna w ciałach różniących się od tych idealnych modelek. Proces chudnięcia jest czasochłonny, z dnia na dzień nie da się przejść z rozmiaru XXXL to XS, więc można towarzyszyć w tym procesie osobom, motywując je i mówiąc im, że w nich też jest piękno.

Trochę temat zszedł przede wszystkim na akceptację wyglądu, a przecież są jeszcze inne aspekty samoakceptacji.

O ile akceptacja swoich wad jest ważna, to pierwsze co powinniśmy zrobić to mieć ich świadomość, a także naszych ograniczeń jak i zalet. Można wykonać różnego typu testy osobowościowe, talentów, albo samemu nad tym pomyśleć, czy poprosić bliskich o wsparcie w tej kwestii. Kiedy już mamy wiedzę z tego zakresu możemy się zastanawiać co dalej. Są dwie szkoły pierwsza to skupienie się na eliminacji swoich wad, druga na rozwoju swoich zalet, by były jeszcze mocniejsze i bardziej widoczne. Trudno mi jednoznaczenie określić co jest lepsze. Ja chyba mieszam obie rzeczy. Z jednej strony staram się zmiejszyć marnotrastwa w swoim życiu, czyli te całe mudy o których mówiłam w pierwszym odcinku, a jednocześnie rozwijam się w tym w czym się czuję dobrze.

Biorę udział w kursach, dużo słucham podcastów i jak miałabym komuś polecić jakieś rozwojowe to np. Zrównoważony Biznes, Mała Wielka Firma, Dział Zagraniczny, Ekspert w Bentley’u. I to nie jest tak, że słucham wszystkich odcinków, bo jest tego wiele, ale te które najbardziej mnie interesują, czyli np. z zakresu rozwoju osobistego, marketingu, CSR itp. Staram się też obserwować wartościowe konta na social mediach np. tak wcześniej wspomniana Kasia co z tym seksem, czy np. z zakresu rodzicielstwa Mataja, albo Wymagające.


I to nie jest tak, że moje życie opiera się teraz tylko i wyłącznie na szukaniu rozwoju, albo eliminowaniu wad. Jestem człowiekiem i potrzebuję czasami się odmóżdżyć, zrelaksować, posłuchać czegoś zabawnego, odpocząć itp, dzięki temu mam potem więcej siły by działać . I to akceptuję, wszak taka jestem.